Menu

default_mobilelogo

[rec. książki Carey'a B., Jak się uczyć]

Ile razy dostałeś złą ocenę ze sprawdzianu? Nie umiałeś czegoś przy odpowiedzi? Nawet jeśli siedziałeś przy podręczniku cały dzień i całą noc, ostro zakuwając? Nie mogłeś przypomnieć sobie czegoś, co jeszcze wczoraj miałeś w małym palcu? Albo miałeś problem z zadaniem matematycznym? Już nawet to wypracowanie na polski szło jak po grudzie… Te czasy się skończyły. Książka Benedicta Careya pokaże ci, co robisz źle i jak powinna wyglądać prawdziwie efektywna nauka.

Chyba od zawsze interesowały mnie sprawy związane z mózgiem, jego możliwościami i funkcjonowaniem. Chciałabym też związać z tym swój przyszły zawód. Szczególne miejsce zajmowała w tym wszystkim tak zwana neuronauka. Nie miałam problemu z uczeniem się, ale zastanawiało mnie na przykład, co sprawia, że niektóre rzeczy łatwo wchodzą mi do głowy, a innym jawią się jako czarna magia, i na odwrót. Dlatego też „Jak się uczyć” od razu przykuło moją uwagę. W końcu „najlepsza, najnowocześniejsza bestsellerowa książka” oraz „trwałe i spektakularne wyniki” – to z okładki – mówią same za siebie, prawda?

Jeśli uznamy mózg za uczącą się maszynę, będziemy musieli przyznać, że to urządzenie dość cudaczne. I najlepiej się spisuje, gdy robimy użytek z jego dziwacznych właściwości.

 

Bardzo fajnym wstępem jest przedstawienie teorii zapamiętywania i biologii mózgu, w tym historii legendarnego już chyba w tym środowisku przypadku pacjenta H. M. Przybliży on po raz pierwszy lub przypomni podstawowe kwestie z tego tematu. Następnie w obszernych rozdziałach autor prezentuje najlepsze jego zdaniem techniki warte wprowadzenia przy nauce, a swoje przekonania podpiera wynikami badań. Zaskoczeniem dla mnie było to, że zwrócił uwagę nie tylko na zapamiętywanie informacji, ale też wykonywanie poszczególnych ćwiczeń w sporcie, rozwiązywanie problemów matematyczno-logicznych i pisanie dłuższych prac, czyli elementów, których de facto nie da się wyćwiczyć. Rozdział „Jedenaście zasadniczych pytań” to skondensowana wiedza płynąca z tej lektury, podsumowanie najważniejszych zagadnień, które powinniśmy z niej wynieść.

Najważniejsze pytanie oczywiście brzmi: czy ta książka jest przydatna? Moim zdaniem tak. Nie jest to może zdecydowane TAK!, ale faktycznie pokazuje ona niepopularne sposoby na przyswajanie wiedzy, które wydają się sensowne. Autor zrezygnował z rozdrabniania się i wyliczania wszystkich przydatnych elementów przy nauce, np. mnemotechnik, odpowiedniej diety na rzecz takich, które powinny nam wyznaczać ogólny plan uczenia się – jak przeplatanie, testowanie samego siebie i tak dalej, wyjaśniając przy tym dokładnie, co i dlaczego. Żeby jednak nie było za kolorowo…

Wspomniane już przeze mnie matematyka i pisanie: metoda dla nich przeznaczona nie wydaje się zbyt odkrywcza i nie można by jej zastosować na przykład na sprawdzianie (choć doceniam, że Carey i tak coś o tym napisał). W ogóle opisane tu metody nie robią wielkiego wrażenia. Powiedziałabym raczej, że autor układa w całość kawałki układanki, które wcześniej walały się bezładnie w zakamarkach podświadomości. Mimo to uważam, że książka daje radę (subtelna gra słów) i jest pomocna, gdy chcemy dowiedzieć się, co możemy zrobić, by osiągać lepsze wyniki. Do tego została napisana w dość ciekawy sposób, nieskomplikowanym językiem, chociaż zdarzały się również momenty nieco nużące; autor pozwalał sobie czasem na dygresje i powtarzanie tego, co już napisał.

Może ten poradnik nie sprawi, że zatrudnią was w Google i nie sprawi, że staniecie się nagle pogromcami konkursów wiedzy, ale w przeciwieństwie do innych na pewno da realne wskazówki co do kierunku w jakim należy podążać. Pamiętajcie też, żeby nie dać się zwieść: nie ma co liczyć na cud. Podstawą do nauki jest zaangażowanie – bez niego będzie wam o wiele, wiele trudniej. „Jak się uczyć” polecam pasjonatom, osobom, które koniecznie chcą i/lub potrzebują poprawić swoją efektywność oraz dla ciekawości, jeśli temat was zainteresował. Na naukę nigdy nie jest za późno!

Justyna Bałdyga 3b