„Zasadniczo mamy tu dwie grupy - zaczął wyjaśniać ze wzrastającą niecierpliwością. - Zwykłych, normalnych internatowców, jak ja, i Wojowników Dnia Powszedniego; przebywają tu w ciągu tygodnia, ale to bogate dzieciaki, które naprawdę pochodzą z Birmingham i każdego weekendu wracają do klimatyzowanych rezydencji swoich rodziców. Te dzieciaki to elita. Nie lubię ich, a oni nie lubią mnie, więc jeśli myślałeś, że jesteś Bóg wie kim w swojej szkole publicznej i nadal ci się wydaje, że możesz się uważać za Bóg wie kogo, to lepiej, żeby cię tutaj nikt ze mną nie widział. Chodziłeś do szkoły publicznej, prawda?”[1]
Aaa…— wymamrotałem w roztargnieniu i zacząłem skubać pęknięcia w obiciu tapczanu, wbijając palce w białą piankę.
- Jasne, że tak, bo gdybyś chodził do prywatnej, to twoje cholerne szorty pasowałyby na ciebie - zaśmiał się.
Nosiłem szorty trochę poniżej bioder, co, jak sądziłem, było cool. W końcu powiedziałem:
- Taa. Chodziłem do szkoły publicznej. Ale nie byłem tam Bóg wie kim, Chip. Bóg jeden wie, kim ja tam byłem.
- Ha! A to dobre. I nie nazywaj mnie Chip. Nazywaj mnie Pułkownik.
Zdusiłem śmiech. „Pułkownik"?
- Właśnie. Pułkownik. A ciebie nazwiemy... hmmm. Klucha.
- Hę?
- Klucha - powtórzył Pułkownik. - Bo jesteś chudy. To się nazywa ironia, Klucha. Słyszałeś kiedyś o czymś takim?”[2]
[1] Green J., Szukając Alaski, s. 20
[2] Tamże, s. 21