„- Wigilia, wigilia i po wigilii stwierdziła, podnosząc się z krzesła i zbierając pełne rybich ości talerze. – już was widziałam. Możecie se iść. Kolędowania nie będzie, bo jestem głucha.
Ojciec spojrzał na ścienny zegar. Zegar nie zawstydził się wcale i bezczelnie pokazywał zaledwie godzinę od czasu, gdy przyszliśmy.
- Krótka ta wigilia - powiedział ojciec głośno.
- A, jużeście zjedli wszystko, po co tak siedzieć, przecież was znam. Do domu se jedźcie.
- Nie jedziemy do domu - ośmieliłam się. - Jedziemy do mnie. Na wigilię. Dzieci czekają. Prezenty. Was też zapraszam. I będziemy śpiewać do północy”[1].
„- Ja nigdzie nie jadę stwierdziła stanowczo. – Ja już jestem po wigilii, jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś dwie wigilie jadł. Stary też nigdzie nie jedzie.
-A ja właśnie pojadę - powiedział stary”[2].
„To wszystko sami przygotowaliście... i. prezenty. Jestem zaskoczony. Naprawdę pięknie. — W jego głosie słychać było, że bardzo się wzruszył i szuka słów, które nie przychodzą, bo nie są przyzwyczajone, że mogą być potrzebne. — Miło jest mieć taką ostatnią wigilię... Nie, nie trzeba, dajcie spokój, ostatnia to ostatnia, wiem, po co udawać. No, bardzo pięknie.
Nie ruszyliśmy się. Staliśmy z talerzami, półmiskami, dymiącym barszczem, wyciągającym uszka, by usłyszeć kogoś, kto nigdy nie mówił. Źle odłożony widelec zawahał się chwilę między stołem a podłogą i spadł z jasnym brzękiem. - No, to siądźcie wreszcie, opłatkiem się podzielmy i jedzmy. Tylko wcześniej niech mi ktoś zrobi zdjęcie z tym maluchem. On mnie nie będzie pamiętał”[3].
[1] Papużanka Z., Szopka. 2012, s. 180.
[2] Tamże, s. 182.
[3] Tamże, s. 184.