Menu

default_mobilelogo

„Dzisiaj mijają trzy miesiące, odkąd przyjęto mnie do kliniki psychiatrycznej z objawami stresu bojowego. Tak naprawdę jest to stres mojego męża, ale on zawsze oddawał mi wszystkie swoje kłopoty”.[1]

„Życie z kimś, kto może umrzeć kilka razy w roku, ma swoje dobre strony, choć nie od razu daje się to zauważyć. Wiara w życie jest wtedy inna, bardziej przypomina pory roku, odnawia się po każdym załamaniu mimo wszystko o wiele silniejsza. Jest to wiara w bardzo krótkie odcinki życia: do przyszłego miesiąca, do świąt, do wiosny. Myśli się dzięki temu jaśniej i silniej odczuwa różne rzeczy, jak to przed śmiercią, nie ma czasu na błędy. Czasu traci się mniej i w ogóle podejmuje się trafniejsze decyzje – moja babka mówiła, że taką klarowność w głowie ma się tylko przed śmiercią, swoją albo cudzą. Żyje się w takiej ciągłej klarowności, podejmując trafne decyzje – babka nie mówiła, jak długo tak można”.

 

 

Teraz lekarze każą mi myśleć o czymś przyjemnym. I żeby codziennie znaleźć jedną rzecz, która daje mi radość albo ulgę – to taka terapia. Codziennie jedna radość, albo jedna ulga, może być nawet ta sama co wczoraj. Byle nie była to myśl o śmierci mojego męża”.[2]

Naprawdę nie chcesz wiedzieć, co dalej działo się z ludźmi, o których pisałeś?

Ja bałam się tych nie zakończonych wątków, opowieści, których bohaterowie istnieli tylko na czas swojej historii, a potem ich porzucano.

Powiedziałam Wojtkowi, że moim zdaniem to się może dobrze skończyć. Ten ból trwa, mimo że odchodzimy, gdzieś się odkłada. To się kiedyś obróci przeciwko nam.

Ryzykujemy życie, żeby zdobyć takie, cudze momenty bólu, jak kolekcjonerzy. Tego chyba nie wolno robić”.[3]


[1] Jagielska G.: Miłość z kamienia. 2013. ISBN 978-83-240-2118-5, s. 5

[2] Tamże, s. 6.

[3] Tamże, s. 201.