Menu

default_mobilelogo

„Problem z refleksją na temat książek, których się nie czytało, oraz z dyskursem, jaki wokół nich powstaje, bierze się również stąd, że samo pojęcie nie-czytania nie jest precyzyjne. Czasem trudno stwierdzić, czy mówimy prawdę, czy kłamiemy, oświadczając, że czytaliśmy jakąś książkę. Byłoby to możliwe, gdyby istniała wyraźna granica oddzielająca czytanie od nie-czytania, tymczasem większość naszych spotkań ze słowem pisanym przybiera formy, które sytuują się między tymi dwiema skrajnościami.

Pomiędzy książką przeczytaną uważnie a książką, której nigdy nie mieliśmy w ręku i o której nawet nie słyszeliśmy, istnieją liczne książki przeczytane w stopniach pośrednich i na nich właśnie skoncentrujemy teraz naszą uwagę. Gdy mowa o książkach rzekomo przeczytanych warto zastanowić się, co dokładnie rozumiemy przez czytanie, gdyż to słowo może oznaczać bardzo różne czynności. Także wiele książek, których ewidentnie nie przeczytaliśmy, odcisnęło na nas swoje wyraźne piętno za pośrednictwem rozmaitych oddźwięków, jakie do nas dochodzą.

Niemożność wyznaczenia wyraźnej granicy między czytaniem a nie-czytaniem skłoniła mnie do zastanowienia się w sposób bardziej ogólny nad tym, w jaki sposób tak naprawdę obcujemy z książkami. Dlatego moje rozważania nie ograniczą się do wyszczególnienia technik pozwalających unikać trudnych sytuacji komunikacyjnych, ale będą miały na celu również uważną analizę tych sytuacji i wypracowanie podstaw prawdziwej teorii lektury, która obejmowałaby wszystkie składniki tej czynności — a więc również braki, niedopatrzenia i przybliżenia. Wynikają one z pewnej nieciągłości, jaka charakteryzuje proces lektury, wbrew rozpowszechnionemu ideałowi pełnej, doskonałej lektury”[1].

„Istniej bardzo wiele sposobów nie-czytania książek, a najbardziej radykalny polega na tym, by nigdy do nich nie zaglądać. I w istocie do takiej właśnie totalnej abstynencji sprowadza się stosunek prawie wszystkich czytelników, choćby najbardziej sumiennych, do większości istniejących na świecie publikacji. Można wręcz uznać tę abstynencję za podstawę naszej relacji ze słowem pisanym — nie zapominajmy, że nawet najbardziej zapaleni czytelnicy mają do niego dostęp w bardzo ograniczonym zakresie. Właściwie przez cale życie jesteśmy zmuszeni wypowiadać się na temat tekstów, których nie czytaliśmy — inaczej musielibyśmy w ogóle zrezygnować z mówienia i z pisania”.[2]

 


[1] Bayard P., Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? 2008, s. 9-10

[2] Bayard P., Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? 2008, s. 15.