Menu

default_mobilelogo

„Twój przyjazd do Poznania…jesteś podwójną królową, ja tylko księżną... Chcę, byś wiedziała, że znam swoje miejsce i jestem gotowa we wszystkim ustąpić ci pierwszeństwa.

Chyba oszalałaś, Emnildo! — zaśmiała się Świętosława, wyciągając się wygodnie i kładąc nogi na ławie. - Ty jesteś żoną mego brata i gospodynią, nie ma mowy o żadnym moim pierwszeństwie! Zresztą wiesz dobrze, że tytuły królewskie mych mężów nie były tym samym, co rozumie się pod słowem „król" w iście chrześcijańskich krajach. Dajmy temu spokój. I lepiej powiedz mi coś, księżno. - Przechyliła się przez stół. — Jak ty to zrobiłaś, co? Jakim cudem utrzymałaś miłość mego brata przez piętnaście lat?

Emnilda miała szczere, niebieskie oczy. Rumieniła się, ale nie jak Tyra, „na czas". Nie używała gry powiek, trzepotania rzęs. Spojrzała na nią tak po prostu.

Gdy książę Mieszko przysłał swaty do mego ojca, księcia Dobromira, straszono mnie. Mówiono, że Boli jest porywczy, gwałtowny, nieopanowany, przebiegły, sprytny i wojowniczy. I że odprawi mnie szybko. Wiadomo, że dla mego pana ojca to małżeństwo było tak zaszczytne, iż nie mógł odmówić Mieszkowi, więc pokornie przyjęłam swą rolę. Każdy rok traktowałam jak ten jedyny, wiedząc, że może być moim ostatnim. Wciąż myślę: „nic mi nie jest dane na zawsze, jestem tu na chwilę" i jak widać, ta chwila wciąż Jeszcze się nie skończyła. Emnilda uśmiechnęła się na koniec”[1].

 


[1] Cherezińska E., Królowa. 2016, s. 141.