Menu

default_mobilelogo

„Jest jeszcze jedna rzecz, której Hana nie rozumie: myślenie o chorobie, lęk, czy nie odziedziczyłam ku niej jakieś skłonności – to wszystko, co mi zostało po mamie. Choroba to wszystko, co o niej wiem. To łączące nas ogniwo.

Bez tego nie mam nic.

Nie chodzi o to, że nie mam żadnych wspomnień o niej. Mam, i to naprawdę dużo, biorąc pod uwagę, jaka byłam mała. Pamiętam, że gdy padał śnieg, wysyłała mnie na zewnątrz z garnkami, żebym je nim napełniła. W domu polewałyśmy zebrany śnieg syropem klonowym, obserwując, jak niemal natychmiast zastyga w bursztynowe cukierki, słodkie, filigranowe pętelki, niczym jadalna koronka. Pamiętam, jak uwielbiała mi śpiewać, gdy uczyła mnie pływać na plaży przy Eastern Promenade. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jakie to dziwne. Inne matki również uczą dzieci pływać. Inne matki również wrzucają je do wody, smarują im skórę kremem z filtrem, żeby się nie poparzyły, i robią wszystkie inne rzeczy, które powinny robić matki, jak zostało to określone w rozdziale o rodzicielstwie w Księdze SZZ.

Ale z całą pewnością nie śpiewają.

 

Pamiętam, że kiedy byłam chora, przynosiła mi do łóżka tosty z masłem, a kiedy się przewróciłam, całowała stłuczone miejsca. Pamiętam też, jak kiedyś gdy spadłam z roweru, podniosła mnie i zaczęła kołysać w ramionach, a jakaś przechodząca obok kobieta rzuciła w jej stronę: „powinna się pani wstydzić". Nie rozumiałam, dlaczego to powiedziała, i zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Po tym incydencie mama pocieszała mnie już tylko na osobności. Wśród ludzi jedynie marszczyła brwi i mówiła: „Nic ci nie jest, Lena. Wstań".

Urządzałyśmy też sobie imprezy taneczne. Mama nazywała je „skarpetka-party", ponieważ zwijałyśmy dywany w salo-nie, wkładałyśmy najgrubsze skarpetki i ślizgałyśmy się po wyłożonych drewnem korytarzach. Nawet Rachel do nas dołączała, chociaż twierdziła, że jest za duża na dziecinne zabawy. Mama zasuwała zasłony, wtykała poduszki pod frontowe i tylne drzwi, po czym włączała muzykę. Śmiałyśmy się wtedy tak bardzo, aż bolały nas brzuchy.

Aż przyszedł dzień, kiedy zrozumiałam, że w nasze skarpetkowe wieczory zasłaniała zasłony, by nie zobaczyły nas przechodzące patrole, że obkładała poduszkami, by sąsiedzi nie donieśli na nas z powodu słuchania muzyki i zbyt głośnego śmiechu, które uważane są za ostrzegawcze symptomy delirii. […] Zrozumiałam, że najszczęśliwsze chwile mojego dzieciństwa były kłamstwem. Były złe, niebezpieczne i niedozwolone. Były dziwaczne. Tak samo jak dziwaczna była moja mama, którą to cechę pewnie po niej odziedziczyłam”.[1]

[1] Oliver, L., Delirium. 2012, s. 97-99.