Menu

default_mobilelogo

„Piosenka nosi tytuł Kołysanka. Słyszałam ją z milion razy.

Przez całe życie opowiadano mi, że ojciec napisał ją w dniu moich narodzin. Jechał wtedy jakąś teksańską drogą, już po rozstaniu z moją matką. Podobno usłyszał, że ma córkę, usiadł z gitarą i od razu wymyślił piosenkę w pokoju w Motelu 6. Poświęcił temu sześćdziesiąt minut. Ułożył kilka akordów, dwie zwrotki i refren. Pisał muzykę przez całe życie, ale koniec końców zasłynął tą jedną piosenką. Okazał się autorem jednego hitu - ewentualnie dwóch, jeśli liczyć mnie.

Piosenka dobiegała z głośników, kiedy w pierwszym tygodniu czerwca siedziałam na plastikowym krześle w salonie samochodowym. Zrobiło się ciepło, wszystko kwitło, lato zbliżało się wielkimi krokami, co naturalnie znaczyło, że matka znowu wyjdzie za mąż.

To był jej czwarty raz - piąty, jeśli liczyć ojca. Ja go nie liczyłam, ale jej zdaniem byli małżeństwem, o ile można nazwać ślubem ceremonię poprowadzoną na środku pustyni przez kogoś, kogo poznali zaledwie chwilę wcześniej, przy okazji postoju podczas podróży. Matka uważa, że ślub to ślub. Inna sprawa, że wychodzi za mąż z powodów, dla których inni zmieniają kolor włosów: z nudy, z apatii albo po prostu z przekonania, że następny facet naprawi wszystko raz na zawsze”[1].


[1] Dessen S., Kołysanka. Cop. 2016, s. 9.