Menu

default_mobilelogo

 „Ale jednak coś zrobił. Stał się szpiegiem, tajnym agentem we własnym domu, czuwającym pod drzwiami, podsłuchującym rozmowy telefoniczne, czujnym, ostrożnym i podejrzliwym. (…)Obserwował jednak uważnie swą matkę, choć przecież była tak słodka i niewinna, że czuł wyrzuty sumienia z powodu swych wątpliwości[1]”.

 „Obudziłem się dziś rano i zobaczyłem szron tuż przy framudze. Nagle pomyślałem o ojcu i o szafce na dole w gabinecie i leżałem tak, oddychając bardzo cicho, a potem wstałem i wiedziałem już, dokąd pojadę. Zwlekałem jednak, czekałem, nie ruszałem się przez dwie godziny, bo tak naprawdę jestem tchórzem, boję się tysiąca rzeczy, może nawet miliona. Na przykład: czy można jednocześnie cierpieć na klaustrofobię i bać się otwartych przestrzeni? W windach wpadam w panikę, stoję w metalowej trumnie, a po moim ciele spływa pot, serce tłucze się w piersi i mam straszne uczucie, że zaraz się uduszę; zastanawiam się, czy drzwi w ogóle się jeszcze otworzą. Następnego dnia gram na boisku – nie znoszę baseballu, lecz w szkole każą nam uczestniczyć w grach zespołowych – stoję zatem na boisku i otacza mnie rozległa, olbrzymia przestrzeń, a ja czuję się, jakbym wzleciał z powierzchni ziemi w kosmos. W takich chwilach muszę walczyć z przemożnym pragnieniem rzucenia się na ziemie i przywarcia do niej z całych sił”[2].

 „Dostrzegał w nim prawdziwego człowieka tylko wtedy, gdy zaczynała się rozmowa o książkach. Wówczas oczy ojca nabierały blasku. Z zachwytem kręcił głową, dyskutując o najróżniejszych autorach, takich jak Hemingway, Fitzgerald i wielu innych, których nazwiska w dzieciństwie z niczym się Adamowi nie kojarzyły. „Zaczekaj, aż dorośniesz, Adamie. Masz przed sobą tak wiele wspaniałych książek” – mawiał wtedy ojciec”[3].


[1] Cormier R.: W kole. 2005, s. 78

[2] Tamże, s. 8

[3] Tamże, s. 40