Menu

default_mobilelogo

„Twój przyjazd do Poznania…jesteś podwójną królową, ja tylko księżną... Chcę, byś wiedziała, że znam swoje miejsce i jestem gotowa we wszystkim ustąpić ci pierwszeństwa.

Chyba oszalałaś, Emnildo! — zaśmiała się Świętosława, wyciągając się wygodnie i kładąc nogi na ławie. - Ty jesteś żoną mego brata i gospodynią, nie ma mowy o żadnym moim pierwszeństwie! Zresztą wiesz dobrze, że tytuły królewskie mych mężów nie były tym samym, co rozumie się pod słowem „król" w iście chrześcijańskich krajach. Dajmy temu spokój. I lepiej powiedz mi coś, księżno. - Przechyliła się przez stół. — Jak ty to zrobiłaś, co? Jakim cudem utrzymałaś miłość mego brata przez piętnaście lat?

Emnilda miała szczere, niebieskie oczy. Rumieniła się, ale nie jak Tyra, „na czas". Nie używała gry powiek, trzepotania rzęs. Spojrzała na nią tak po prostu.

Gdy książę Mieszko przysłał swaty do mego ojca, księcia Dobromira, straszono mnie. Mówiono, że Boli jest porywczy, gwałtowny, nieopanowany, przebiegły, sprytny i wojowniczy. I że odprawi mnie szybko. Wiadomo, że dla mego pana ojca to małżeństwo było tak zaszczytne, iż nie mógł odmówić Mieszkowi, więc pokornie przyjęłam swą rolę. Każdy rok traktowałam jak ten jedyny, wiedząc, że może być moim ostatnim. Wciąż myślę: „nic mi nie jest dane na zawsze, jestem tu na chwilę" i jak widać, ta chwila wciąż Jeszcze się nie skończyła. Emnilda uśmiechnęła się na koniec”[1].

„Problem z refleksją na temat książek, których się nie czytało, oraz z dyskursem, jaki wokół nich powstaje, bierze się również stąd, że samo pojęcie nie-czytania nie jest precyzyjne. Czasem trudno stwierdzić, czy mówimy prawdę, czy kłamiemy, oświadczając, że czytaliśmy jakąś książkę. Byłoby to możliwe, gdyby istniała wyraźna granica oddzielająca czytanie od nie-czytania, tymczasem większość naszych spotkań ze słowem pisanym przybiera formy, które sytuują się między tymi dwiema skrajnościami.

Pomiędzy książką przeczytaną uważnie a książką, której nigdy nie mieliśmy w ręku i o której nawet nie słyszeliśmy, istnieją liczne książki przeczytane w stopniach pośrednich i na nich właśnie skoncentrujemy teraz naszą uwagę. Gdy mowa o książkach rzekomo przeczytanych warto zastanowić się, co dokładnie rozumiemy przez czytanie, gdyż to słowo może oznaczać bardzo różne czynności. Także wiele książek, których ewidentnie nie przeczytaliśmy, odcisnęło na nas swoje wyraźne piętno za pośrednictwem rozmaitych oddźwięków, jakie do nas dochodzą.

Niemożność wyznaczenia wyraźnej granicy między czytaniem a nie-czytaniem skłoniła mnie do zastanowienia się w sposób bardziej ogólny nad tym, w jaki sposób tak naprawdę obcujemy z książkami. Dlatego moje rozważania nie ograniczą się do wyszczególnienia technik pozwalających unikać trudnych sytuacji komunikacyjnych, ale będą miały na celu również uważną analizę tych sytuacji i wypracowanie podstaw prawdziwej teorii lektury, która obejmowałaby wszystkie składniki tej czynności — a więc również braki, niedopatrzenia i przybliżenia. Wynikają one z pewnej nieciągłości, jaka charakteryzuje proces lektury, wbrew rozpowszechnionemu ideałowi pełnej, doskonałej lektury”[1].

„Zabierasz się do czytania nowej powieści Itala Calvina Jeśli zimową nocą podróżny. Rozluźnij się. Wytęż uwagę. Oddal od siebie każdą inną myśl. Pozwól, żeby świat, który cię otacza, rozpłynął się w nieokreślonej mgle. Drzwi lepiej zamknąć: tam zawsze gra telewizor. Powiedz im to od razu: „Nie, nie chcę oglądać telewizji!". Podnieś głos inaczej cię nie usłyszą: „Czytam! Nie chcę, żeby mi przeszkadzano!". Może cię nie usłyszeli przy całym tym hałasie, powiedz głośniej, krzyknij: „Zaczynam czytać nową powieść Itala Calvina!". A jeśli nie chcesz, nic nie mów, miejmy nadzieję, że zostawią cię w spokoju.

Przybierz najwygodniejszą pozycję: usiądź, wyciągnij nogi, połóż się, zwiń się w kłębek. Połóż się na plecach, na boku, na brzuchu. Usiądź na krześle, na kanapie, w fotelu na biegunach, na leżaku, na pufie. Na hamaku, jeśli masz hamak. Połóż się, oczywiście, na łóżku albo do łóżka. Możesz nawet stanąć na głowie, w pozycji jogi. Z książką do góry nogami, rzecz jasna”[1].

 


[1] Calvino I., Jeśli zimową nocą podróżny. 2012, s. 7.

„Że przecież Człowiek ma wobec Zwierząt wielki obowiązek — pomóc im przeżyć życie, a tym oswojonym — odwzajemnić ich miłość i czułość, bo one nam dają o wiele więcej, niż od nas dostają. I trzeba, żeby one przeżyły swoje życie godnie, żeby wypełniły swoje Rachunki i w karmicznym indeksie zaliczyły ten semestr — byłem Zwierzęciem, żyłem i jadłem; pasłam się na zielonych pastwiskach, rodziłam Młode, grzałam je swoim ciałem; budowałem gniazda, spełniłem, co do mnie należało. Kiedy się je zabija, a one umierają w Lęku i Grozie, jak ten Dzik, którego ciało leżało wczoraj przede mną, i wciąż tam leży, poniżone, ubłocone i oklejone krwią, zamienione w padlinę — wtedy skazuje się je na piekło i cały świat zamienia się w piekło. Czy ludzie tego nie widzą? Czy ich rozum jest w stanie wyjść poza małe, samolubne przyjemności?”[1]

„Pani przesadza — powiedział tylko po chwili, układając spokojnie kartki na biurku. — W ogóle to mnie zastanawia — ciągnął — dlaczego starsze kobiety... kobiety w pani wieku tak się zajmują zwierzętami.

„- Wigilia, wigilia i po wigilii stwierdziła, podnosząc się z krzesła i zbierając pełne rybich ości talerze. – już was widziałam. Możecie se iść. Kolędowania nie będzie, bo jestem głucha.

Ojciec spojrzał na ścienny zegar. Zegar nie zawstydził się wcale i bezczelnie pokazywał zaledwie godzinę od czasu, gdy przyszliśmy.

- Krótka ta wigilia - powiedział ojciec głośno.

- A, jużeście zjedli wszystko, po co tak siedzieć, przecież was znam. Do domu se jedźcie.

- Nie jedziemy do domu - ośmieliłam się. - Jedziemy do mnie. Na wigilię. Dzieci czekają. Prezenty. Was też zapraszam. I będziemy śpiewać do północy”[1].

„- Ja nigdzie nie jadę stwierdziła stanowczo. – Ja już jestem po wigilii, jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś dwie wigilie jadł. Stary też nigdzie nie jedzie.

-A ja właśnie pojadę - powiedział stary”[2].

„To wszystko sami przygotowaliście... i. prezenty. Jestem zaskoczony. Naprawdę pięknie. — W jego głosie słychać było, że bardzo się wzruszył i szuka słów, które nie przychodzą, bo nie są przyzwyczajone, że mogą być potrzebne. — Miło jest mieć taką ostatnią wigilię... Nie, nie trzeba, dajcie spokój, ostatnia to ostatnia, wiem, po co udawać. No, bardzo pięknie.

„Kobieta idzie dalej. Spostrzegam, że stoję na środku ruchliwej ulicy, trzymając dziecko i mówiąc do siebie. Ale nie mówię do siebie. Mówię do ciebie. Wciąż. Zawsze. Nie idź tam.

Rozumiesz, co mam na myśli, mówiąc o pamięci? Moja żona już nie istnieje. Nie ma takiej osoby. Unieważniono jej paszport Zamknięto jej konto w banku. Jej ubrania nosi ktoś inny. Ale w mojej głowie jest jej mnóstwo. Gdyby nigdy nie żyła i miałbym jej mnóstwo w głowie, zamknęliby mnie z powodu urojeń. A tak — jestem w żałobie.

Odkrywam, że żałoba oznacza życie z kimś, kogo nie ma.

Gdzie jesteś?

Ryk silnika motocyklowego. Samochody z opuszczonymi szybami i włączonym radiem. Dzieciaki na deskorolkach. Szczekający pies. Rozładunek ciężarówki. Dwie kobiety kłócące się na chodniku. Wszyscy rozmawiają przez komórki. Facet na skrzynce krzyczący: WSZYSTKO MA ZNIKNĄĆ!

„Jane obserwowała autobus, aż straciła go z pola widzenia. Usiadła na ławce pod przystankową wiatą, starając się poukładać w głowie swoje emocje.

Żałowała, że go nie pocałowała. Ale pocałunek otworzyłby puszkę Pandory, z którą nie chciała się mierzyć o 4:48 rano. Nie wspominając o tym, że nie chciała, żeby Teo musiał się teraz mierzyć z tymi pierdołami.

Tylko że jej uczucia nie były pierdołami. Z dnia na dzień rosły, a ta podróż i to, jak się z tym wszystkim czuła, tylko to potwierdzało. Wiedziała, że musi wracać do domu, zanim ktokolwiek zauważy jej nieobecność, ale każda z jej kończyn zdawała się ważyć po tysiąc kilogramów, a jej głowa była pełna zmartwień. Siedziała na ławce jeszcze przez chwilę.

Dopiero kiedy wracała do samochodu, zorientowała się, że płacze. Mogła tylko mieć nadzieję, że Teo wie, w co się pakuje. Jane wytarła łzy w koszulkę i pojechała do domu”.[1]

 „Ta książka jest skierowana do wszystkich, którzy pragną zagłębić się w stworzony przez nas świat tworzyw i dowiedzieć , skąd się wzięły, jak działają i co o nas mówią. Materiały, choć są wszechobecne, często pozostają zaskakująco niewidoczne. Przeważnie nie ujawniają swoich wyjątkowych cech i łatwo wtapiają się w tło naszego życia. Większość metali jest błyszcząca i szara. Ile osób potrafi odróżnić aluminium od stali? Poszczególne rodzaje drewna znacznie się od siebie różnią. ale kto wie. dlaczego tak się dzieje? Plastik nastręcza szczególnych trudności. Ile osób zna różnicę między polietylenem a polipropylenem? A przede wszystkim - dlaczego właściwie miałoby nas te wszystko obchodzić?

Mnie obchodzi i chciałbym wam opowiedzieć, dlaczego. Kiedy opowiada się o czymś, co jest wszechobecne, można zacząć w dowolnym miejscu. Jako punkt wyjścia i inspiracja dla tej książki posłużyło mi zatem zdjęcie, które przedstawia mnie siedzącego na dachu bloku. Wybrałem dziesięć widocznych na nim materiałów, aby opowiedzieć ich historie. Staram się odkryć pragnienia, które stały za wynalezieniem poszczególnych tworzyw, odczytuję ich właściwości pod kątem materiałoznawczym, z podziwem opisuję nasze techniczne zdolności pozwalające je wytwarzać, lecz przede wszystkim staram się pokazać, co czyni je istotnymi”[1].