Menu

default_mobilelogo

Gdyby podróże w czasie były możliwe, zalałaby nas fala turystów z przyszłości. Stephen Hawking

„Wszyscy znamy Zasady. Myślimy u nich codziennie. Jakże moglibyśmy ich nic znać? Nauczyliśmy się ich na pamięć, zanim tu przybyliśmy, i odtąd wbiły się nimi do głowy przez to, że stale je stosujemy.

A jednak siedzi tu nas niemal tysiąc na plastikowych ławkach w byłym kościele zielonoświątkowym (który przestał pełnić swą funkcję w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, nie wiem dlaczego). Słuchamy naszych dwunastu nienaruszalnych Zasad, które wygłaszają przez trzeszczący system nagłaśniający zdenerwowani członkowie wspólnoty ubrani w swoje najlepsze stroje.

Ponieważ właśnie to robimy. Co rok zbieramy się, aby uczcić pamięć niezwykłej podróży, w którą wyprawiliśmy się razem przed czterema laty: naszej ucieczki od strachu, chorób i głodu, naszego cudownego przybycia do tej krainy mlekiem i miodem płynącej. Taka podróż niemal na pewno nie zdarzyła się nigdy wcześniej i sądząc ze stanu świata, kiedy go opuszczaliśmy, już nigdy się nie wydarzy. Tak więc 23 kwietnia to rodzaj naszego święta Dziękczynienia, tylko bez świątecznego indyka i placka nadziewanego dynią. Tak się składa, że to również dzień urodzin Szekspira. I jego śmierci”[1].

„Od ośmiu lat śniłam o ogniu. Drzewa zapalały się, gdy obok nich przechodziłam, płonął ocean. Słodki dym osiadał na moich włosach, a rano czułam jego zapach na poduszce. Mimo wszystko, obudziłam się w momencie, gdy zaczął płonąć materac. Ostra chemiczna woń kontrastowała z mglistą słodyczą dymu z moich snów; te zapachy różniły się jak dwa gatunki jaśminu: indyjski i kalifornijski, przywiązanie i rozłąka. Nie sposób ich pomylić.

Stojąc pośrodku pokoju, zlokalizowałam źródło ognia. Z końca łóżka wystawał równy rząd zapałek. Zapalały się jedna po drugiej, jak gorejące słupki pomiędzy metalowymi rurkami. Z przerażeniem patrzyłam jak zajmowały się ogniem w tej krótkiej, paraliżującej chwili miałam znowu dziesięć lat i odczuwałam desperację i nadzieję, jakich nie czułam nigdy wcześniej.

Ale goły materac nie palił się jak osty w październiku. Zaczął się tlić i zgasł. Były moje osiemnaste urodziny”[1].

(…)

„Ogień był on nas wszystkich. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin”[2].

„Dziewczyna wzdrygnęła się, gdy na górną część twarzy nałożyli jej pozbawioną oczu skórzaną maskę i oślepili. Uznała, że to groteskowe i niepotrzebne, ale nie protestowała. Tak nakazywała procedura. Wiedziała o tym. Jedna z naczyń opisała jej to podczas posiłku miesiąc temu.

- Maska? - spytała wówczas zdumiona, niemal chichocząc, gdy to sobie wyobraziła. - A po co mi maska?

- No, tak naprawdę to nie maska - sprostowała siedząca po lewej młoda kobieta i nabrała ko-lejną porcję chrupiącej sałatki. - Tak naprawdę to przepaska na oczy - wyszeptała. Nie powinny rozmawiać ze sobą na ten temat.

„Wszczepimy ci malutki neurochip z tylu głowy. Nic nie poczujesz. Zabieg absolutnie bezbolesny. Ten chip pozwoli nam połączyć cię z komputerem, który będzie rejestrował fale mózgowe i utrzymywał łączność między tobą i renterką.

Łączność. — Bezwiednie zmarszczyłam brwi, próbując wyobrazić sobie połączone w ten sposób dwa mózgi. Ciało-Komputer-Interfejs. Neurochip. Wszczepiony. Z każdą minutą narastał we mnie coraz większy niepokój. Ze zdwojoną siłą powrócił impuls do ucieczki. Ale jednocześnie chciałam dowidzieć się więcej.

- Wiem, to wszystko jest czymś zaskakująco nowym. — uśmiechnął się pobłażliwie. — Zadbamy, żebyś pozostawała głębokim śnie. Nad twoim ciałem przejmie kontrolę umysł renterki. Najpierw jednak odpowie ona na całą serię pytań naszego zespołu, bo musimy być pewni, że wszystko przebiegnie tak, jak powinno. Dopiero wtedy będzie jej wolno cieszyć się wynajętym ciałem.

„Zasadniczo mamy tu dwie grupy - zaczął wyjaśniać ze wzrastającą niecierpliwością. - Zwykłych, normalnych internatowców, jak ja, i Wojowników Dnia Powszedniego; przebywają tu w ciągu tygodnia, ale to bogate dzieciaki, które naprawdę pochodzą z Birmingham i każdego weekendu wracają do klimatyzowanych rezydencji swoich rodziców. Te dzieciaki to elita. Nie lubię ich, a oni nie lubią mnie, więc jeśli myślałeś, że jesteś Bóg wie kim w swojej szkole publicznej i nadal ci się wydaje, że możesz się uważać za Bóg wie kogo, to lepiej, żeby cię tutaj nikt ze mną nie widział. Chodziłeś do szkoły publicznej, prawda?”[1]

Aaa…— wymamrotałem w roztargnieniu i zacząłem skubać pęknięcia w obiciu tapczanu, wbijając palce w białą piankę.

- Jasne, że tak, bo gdybyś chodził do prywatnej, to twoje cholerne szorty pasowałyby na ciebie - zaśmiał się.

Nosiłem szorty trochę poniżej bioder, co, jak sądziłem, było cool. W końcu powiedziałem:

- Taa. Chodziłem do szkoły publicznej. Ale nie byłem tam Bóg wie kim, Chip. Bóg jeden wie, kim ja tam byłem.

„Więc tak; jest chwila przed dziesiątą rano, a ja zaczynam czuć przyjemny szum. Teoretycznie powinienem właśnie siedzieć na matematyce, ale zamiast tego sunę w stronę domu mojej pięknej, pulchnej dziewczyny Cassidv. Zerwała się dziś ze szkoły, bo umówiła się do fryzjera. Ktoś musi ją podwieźć — rodzice zabrali jej kluczyki do auta. Cała sytuacja jest nieco przewrotna, wziąwszy pod uwagę to, że konfiskata miała być karą za wagary, na które wybraliśmy się razem tydzień wcześniej. Tak czy siak, mam w perspektywie naprawdę fantastyczny lutowy poranek. Komu potrzebna algebra? Co z tego. że powinienem starać się poprawić oceny przed majem, bo to ostatnia Masa? Nie należę do gości, którzy planują swoją karierę akademicką od przedszkola. Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, kiedy zaczyna się lub kończy rekrutacja na wyższych uczelniach, Poza tym moja edukacja nie zaprząta zbytnio głowy moim rodzicom, więc czym się martwić. Przestali przejmować się moją przyszłością od chwili rozwodu, czyli gdzieś w erze prekambryjskiej. Zresztą, gdzieś się przecież dostanę. Choć właściwie po co komu studia? O co tyle zachodu?”.[1]

„Wesoła Godzina rzeczywiście trwa mniej więcej godzinę. Czasem mniej. Gorzej jest, kiedy mama nie pije, bo nie mamy pieniędzy. Ciska się wtedy po mieszkaniu, krzycząc na mnie i na Jaya, że wszędzie jest bałagan. Albo nie wstaje z łóżka przez cały dzień, albo zamyka się w łazience i przez drzwi słychać, jak płacze. Czasem siedzi tam bez końca, więc muszę zabierać Jaya na dwór, żeby wysikał się za kubłami na śmieci”[1].

„Zaczynam wierzyć, że naprawdę mogę wygrać.

Wytrzymasz, ma chérie.

Skąd wiesz?

Z powodu brylantu w kieszeni twojego płaszcza. Zostawiłem go tutaj, by cię chronił.

Dotąd naraża mnie na same niebezpieczeństwa.

Więc dlaczego dom nie został trafiony? Dlaczego się nie zapalił?

To tylko minerał, tato. Kamyk. Człowiek może mieć szczęście albo pecha. Wszystko opiera się na prawdopodobieństwie i fizyce, pamiętasz?

Żyjesz.

Żyję wyłącznie dlatego, że jeszcze nie umarłam.

Nie otwieraj puszki. Usłyszy cię. Nie zawaha się zabić.

Bez przerwy pojawiają się pytania. Marie-Laure ma wrażenie, że jej mózg za chwilę eksploduje. Siada na stołku od fortepianu na końcu poddasza i dotyka dłońmi nadajnika Étienne'a, starając się zrozumieć przeznaczenie poszczególnych części - tu jest fonograf, tu mikrofon, tu jeden z czterech przewodów podłączonych do pary akumulatorów - gdy nagle słyszy coś pod sobą. Głos”[1].